Nysa zastopowana. Zwycięską serię przerwał zespół prowadzony przez byłego szkoleniowca kłodzkiego klubu. A decydującym o przegranej gola strzelił wychowanek MKS. Do tego dwóch zawodników z ciężkimi urazami nie dokończyło meczu. Jeden z nich prosto z boiska pojechał do szpitala.
– To był mecz walki. Rywale twardo grali, ale wiedzieliśmy przed meczem czego się spodziewać — mówił Jakub Gręda, który na własnej skórze doświadczył agresywnego wejścia. Pierwszym z nich był Marcel Roseunau. W interweniującego na ziemi bramkarza, mając futbolówkę w rękach, wpadł zawodnik rywali. Efekt? Kłodzki golkiper z urazem barku prosto z boiska pojechał do szpitala. To też spowodowało, że między słupkami w meczu ligowym zadebiutował 17-letni Wiktor Przybyła.
A samo spotkanie miało sporo podtekstów. Kryształ prowadzi były wieloletni szkoleniowiec Nysy, Paweł Adamczyk. Do tego gra tam jego starszy syn, Rafał, z kolei w kłodzkim zespole młodszy, Michał. Od kilku sezonów w zespole tym występuje inny kłodzki gracz, Jarosław Dędys. A latem do zespołu ze Stronia Śląskiego dołączyło dwóch wychowanków MKS, Kacper Fedorec oraz Tomasz Pierzchalski. I właśnie ten ostatni był bohaterem spotkania, strzelając jedynego gola w spotkaniu.
Jedyny gol padł w 38. minucie spotkania. Rzut w wolny z bocznej strefy wykonywali kłodzczanie. Po przegranej główce futbolówkę na własnej połowie otrzymał Tomasz Pierzchalski, a że w bramce Nysy nikogo nie było, to z połowy boiska przelobował daleko wysuniętego golkipera Nysy. – W pierwszej części meczu posiadaliśmy przewagę, ale nic z niej pod bramką rywala nie wynikało. W drugiej połowie już na jej samym początku stworzyliśmy sobie cztery okazje do gola, ale brakowało skuteczności — dodał. J. Gręda.
W drugiej połowie Nysa zepchnęła gospodarzy do defensywy, jednak nie przełożyło się to na doprowadzenie do remisu. Dodatkowo kłodzczanie stracili jeszcze dwóch zawodników. Los M. Rosenau podzielił J. Gręda, który po jednym ze starć został zniesiony z boiska. A MKS kończył w osłabieniu, gdy w 88. minucie drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę zobaczył Paweł Skowron.
– Postawiliśmy Nysie trudne warunki, stosując pressing na naszej połowie. Wiedzieliśmy że jeśli pozwolimy im na swobodne rozgrywanie, to będzie nam trudno uzyskać korzystny wynik. W pierwszej połowie goście nie stworzyli ani jednej sytuacji bramkowej, my natomiast byliśmy bliżej zdobycia bramki. W drugiej połowie, zwłaszcza na początku, Nysa miała przewagę. Zaczęli stwarzać zagrożenie pod naszą bramką, ale udało nam się utrzymać korzystny wynik do końca meczu — mówił szkoleniowiec strońskiego zespołu, P. Adamczyk.
A co na temat swojego zespołu powiedział trener Krzysztof Konowalczyk? – Byliśmy zespołem zdecydowanie lepszym, ale w piłce gra się na punkty. Mieliśmy miażdżącą przewagę w posiadaniu piłki, ale w pierwszej połowie nie stworzyliśmy sobie nawet jednej sytuacji bramkowej — ocenił opiekun Nysy. Po przerwie pod bramką Kryształu było lepiej, ale żadna sytuacja gola nie przyniosła. – Brakowało nam w tym meczu ostatniego dobrego podania. Zderzyliśmy się z zespołem, który bronił się bardzo nisko cały mecz i gościł bardzo rzadko na naszej połowie. Bronili się zorganizowanie, ale nie stworzyli sobie sytuacji do strzelenia bramki, a jednak mają trzy punkty. Jedna sytuacja po naprawdę niecodziennym strzale z własnej połowy. Dla nas była to nowa sytuacja i musimy wyciągnąć wnioski — zapowiada K. Konowalczyk.
